poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Dongen market

Pamiętam do dzisiaj, że pierwszą rzeczą o zjedzeniu której marzyłam po powrocie z Seulu było jabłko. To samo jabłko, które w Polsce rośnie przy drodze, którego kg u nas kosztuje 2 zł, w Korei jest na wagę złota. Będąc tam nie jadłam ich przez dwa miesiące, bo nie było mnie na nie stać. Zresztą nie tylko na nie ale i na inne owoce. Dla przykładu – za kg jabłek musiałabym zapłacić 30 zł, truskawek 35 zł, za koszyk kiwi 23 zł, za arbuza 20 zł, za ananasa 12 zł (to jeszcze do przeżycia). Jedyny owoc na jaki mogłam sobie pozwolić to banan. Żeby dostarczyć organizmowi witamin, starałam się jeść jak najwięcej warzyw, choć te też do najtańszych nie należały. Przed samym wylotem na Tajwan dowiedziałam się od koleżanek, że ceny tutaj będą podobne. W obawie przed tym, że znów przez 2 miesiące nie będę jadła wystarczająco dużo owoców i warzyw, zabrałam ze sobą cała reklamówkę suplementów. Choć zwolenniczką witamin w tabletkach nie jestem, bo uważam, że najlepiej dostarczać ich w pożywieniu, to uznałam, że lepszy rydz niż nic. A teraz proszę o uwagę ! Jest mi niezmiernie miło poinformować, że ta sama reklamówka - nie tknięta wróci ze mną do Polski! Dlaczego? Dlatego, ze warzywa są tutaj tanie jak barszcz, dlatego, że jem ich dwa razy więcej niż jadłam będąc w Polsce, i dlatego, że żadna dodatkowa suplementacja nie jest mi potrzebna. Akurat tak się złożyło, że pode mną, a dokładnie na ulicy przy, której mieszkam jest Dongmen markiet. Targ, na którym codziennie rano z wyjątkiem poniedziałku lokalni dostawcy sprzedają nie tylko świeże warzywa i owoce, mięso, ryby, tofu, jajka ale także gotowe jedzenie na wynos takie jak smażone i wędzone mięsa, grillowane kalmary, sushi i wiele innych lokalnych przekąsek. Wielu Tajwańczyków właśnie tutaj robi swoje codzienne zakupy. Dlatego są dni kiedy na prawdę cieżko jest się poruszac między stoiskami, a żeby coś kupić, w kolejce do kasy trzeba stać pół godziny. Konkurencja jest duża, dlatego sprzedawcy robią wszystko by zwrócić na siebie uwagę i sprzedać swój towar – krzyczą, mówią przez mikrofon, wystawiają próbki swoich produktów do degustacji, machają parasolami. Niekiedy bywa to denerwujące. Zwłaszcza wtedy gdy np. nie mam zamiaru kupować jabłek a piąty z rzędu sprzedawca pokazując na cenę krzyczy "Hej. Heloł. Welkam". Mimo to lubię robić tu zakupy. Kupuję to wszystko czego mi potrzeba i co najwazniejsze nie tracę przy tym majątku. Mając Dongmen Market „pod domem”  inne sklepy i supermarkety w Taipei mogłyby nie istnieć. Na koniec napiszę, że nie chce słyszeć nigdy więcej, ze owoce i warzywa w Taipei są drogie. No chyba, że ktoś kupuje je na night markecie... ale do tego jeszcze wrócę. 

Ulubiony warzywniak.

Takie cuda można tu znależć.

Moje dzisiejsze zakupy. Za wszystko zapłaciłam 180 NT (18 zł)
Dwie wielkie, podwójne piersi z kurczaka - 170 NT (17 zł).  
Pięć kawłków łososia bez skóry - 380 NT (38 zł).
Pomidorki koktajlowe. Woreczek - 80 NT (8 zł)

Obrany ananas 40 NT (4 zł). Pokrojony 50 NT (5 zł).

Słodkie jabłka - 49 NT/ kg (5 zł). Z początku myślałam, że to pomidory. 
Świeżo wyciskany sok - pomarańczony i z trzciny cukrowej. Mała butelka - 30 NT (3 zł), duża - 100 NT (10zł)
Za 380 g orzechów jednego rodzaju 200 NT (20 zł). Mix wszystkich lub wybranych 250 NT (25 zł). 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz