środa, 3 grudnia 2014

Fei Lai Feng - Hangzhou

Tak, wiem - kolejny raz zrobiłam sobie długą przerwę w pisaniu. Nie dodawałam kolejnych postów na temat Tajwanu, ponieważ przez przypadek usunęłam wszystkie zdjęcia z karty SD. W momencie, kiedy zdałam sobie z tego sprawę, byłam tak wściekła, że straciłam motywację do tego by dalej pisać. Jaki sens ma dodawanie notek bez zdjęć? Żaden. Czekałam, więc na kolejny kontrakt, od którego mogłabym zacząć nowy rozdział bloga. I stało się. Ponad miesiąc temu przyleciałam do Chin... No właśnie - ponad miesiąc temu a blog przez ten czas ciągle świecił pustkami. Wszystko to spowodowane brakiem czasu. Nie mam tu na myśli braku czasu na pisanie a brak czasu na zwiedzenie. Do tej pory miałam zaledwie trzy, wolne dni. Po raz pierwszy współpracuję z agencją, w której castingi są codziennie, od poniedziałku do niedzieli. Pocieszam się faktem, ze mieszkam w Hangzhou - małym jak na chińskie warunki mieście i wiele do zwiedzenia tutaj nie ma. Jedną z najpopularniejszych atrakcji, ściągającą rzesze turystów jest jezioro West Lake. Dzięki niemu Hanzghou otrzymało przydomek najbardziej romantycznego miasta w Chinach a Marco Polo uznał je za najwspanialsze miasto na świecie.

Ja zwiedzanie zaczęłam "od tyłu". Do jeziora West Lake" mam 20 minut piechotą, dlatego w pierwszy wolny dzień postanowiłam zwiedzić coś bardziej ode mnie oddalonego a najlepsze zostawić na koniec. Wybór padł na groty Fei Lai Feng. Nazwa ta związana jest z legendą, która głosi, że 1600 lat temu przybył tu indyjski mnich Huili, któremu góra przypominała jeden z wierzchołków Indii do tego stopnia, że określił ją mianem Fei Lai Feng ("Wierzchołek, który przyleciał z daleka"). Wierzył on bowiem w to, że góra w cudowny sposób przeleciała z Indii do Chin. Miejsce to słynie z 330 płaskorzeźb buddyjskich pochodzących z okresu X-XIV w. W sąsiedztwie urwiska znajduję się również Lingyin Temple - jeden z najstarszych klasztorów w Chinach.

Zacznę od tego, że najprostszym sposobem dostania się tam jest dojazd autobusem. Busy 7 i 807 zatrzymują się kilka metrów od wejścia do parku. Ja wpadłam na najgłupszy pomysł na świecie i wybrałam się tam na piechotę. Pomyślałam, że skoro mam cały dzień wolny mogę się przespacerować. Mapy Google pokazywały drogę 4,5 km i czas: nieco ponad godzinę,. Pewnie faktycznie tyle by mi to zajęło, gdyby nie fakt, że po drodze zabłądziłam nadrabiając dodatkowe 2 km. Mało tego... Po dotarciu "na miejsce" okazało się, że w promieniu jednego km nie ma nic innego z wyjątkiem plantacji herbaty.





Nie dużo brakło, a zmęczoną tą wędrówką zakończyłabym zwiedzanie właśnie tutaj. Z drugiej strony zobaczyć tylko tyle, po dwu godzinnym spacerku? Trochę słabo... Pokazałam zdjęcie parku mijającym mnie ludziom i kierując się ich wskazówkami, dotarłam na miejsce.

Za bilet wstępu do parku trzeba zapłacić 45 RMB ( około 25 zł ). Niby nie dużo, ale denerwujący jest fakt, że w Hangzhou płacić trzeba dosłownie za wszystkie atrakcje ( nawet za wejście do lasu 4 zł ). W dodatku bilet ten nie uprawnia do zwiedzania świątyni Lyngyin, która znajduję się na terenie parku. Trzeba za nią zapłacić dodatkowo 30 RMB. Niestety nie wiedziałam o tym wcześniej i z powodu braku pieniędzy w portfelu musiałam ją pominąć.

Ja wybrałam się tam po to, żeby zobaczyć wykute w skale płaskorzeźby buddyjskie. Rozsiane są one po całym wzgórzu - wzdłuż ścieżek i wewnątrz jaskiń. Z ich powstaniem związana jest pewna legenda. Głosi ona, że zanim szczyt osiadł w Hanzghou zniszczył po drodze wiele wiosek. W celu zapobieżenia spowodowaniu jeszcze większych szkód, ponad 300 posągów zwaliło się na górę aby ją stłumić.

"Śmiejący się budda". Podobno ma tak wielki brzuch, bo przechowuje w nim wszystkie problemy świata. 
















Alternatywą dla świątyni Lingyin Temple jest Yongfu Monastery - klasztor buddyjski szkoły chan, założony w 326 r ( jeden z najstarszych w Chinach ). Nie jest on aż tak popularny jak świątynia, ale dzięki temu panuje tu większy spokój, którego nie zakłócają tłumy turystów. Żeby było śmiesznie - pisząc ten post i szukając informacji, zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie to w nim nie byłam. Byłam tylko w jednym z jego pawilonów... Dobrze wiedzieć...

Awalokiteśwara (dosł. Pan patrzący w dół ze współczuciem) - w buddyzmie dalekowschodnim czczona jest żeńska forma bodhisattwy 











Na koniec jedno jedyne zdjęcie z Olą, z naszej ostatniej wycieczki do "Bambusowego Parku". Po przejechaniu dwóch przystanków autobusem, dostałyśmy telefon z agencji, że mamy casting i musimy być na nim jak najszybciej. Dodam, że tu był nasz "wolny" dzień. Takich "wolnych" dni było już kilka.

"Bambusowy park" w taksówce